niedziela, 29 stycznia 2012

Narkotyki z kranu

Kiedy słucham o czym się mówi w telepudle to myślę, że ludzie albo oślepli, albo ktoś jednak dosypuje jakiegoś powodującego zaburzenia paranoidalne halucynogenu do kranówki... Myślisz sobie: "przecież ja nie piję kranówki", ale przecież kranówkę masz wszędzie - w chlebie, pączku, ciastku... no i nie podejrzewam, że myjesz się wyłącznie płynem micelarnym z lidla.

Pragniemy Wolności. Wszyscy, jak jeden - więcej i więcej. "Bo kiedyś było lepiej..." - tak, kuźwa, było lepiej, jak trzeba było stać na mrozie dwie godziny żeby kupić rolkę papieru toaletowego, tak szorstkiego że spokojnie można by wygładzać nim łódki z kory, dziewczyny tapirowały sobie tlenione włosy i używały niebieskich cieni do powiek, za picie w parku nie dostawało się stówki mandatu tylko wpierdol, a za poglądy można było - realnie - dostać kulę lub kosę pod żebro. Teraz jakby trudniej o to.

Współczesna Polska to nie jest wymarzony kraj do życia, ale nigdy nim nie będzie. Nie mamy zasobów, które mogłyby nas wynieść na wyższy poziom. Brak nam gospodarki, surowców, nawet nasi pracownicy przestali być konkurencyjni. Jakby spojrzeć na naszą ojczyznę bez różowych okularów - to grozi nam długofalowa chujnia z grzybnią (chciałem napisać: permanentna recesja, ale nie wiem sam czy rozumiem dobrze takie trudne słowa, więc opowiedziałem własnymi słowami).

A gdyby tak uznać, że nie jesteśmy Tygrysem Europy, że jednak nie uda nam się spłacić tylu kredytów - więc nie ma sensu brać nowych, że powinniśmy prowadzić skromne, ale realne życie? Może rząd zamiast Stadionu Narodowego i kilku kilometrów szerokiej asfaltówki mógłby wybudować kilkanaście tysięcy mieszkań? Nie do rozdania, do sprzedaży - po kosztach budowy. Fajnie byłoby, gdyby młodzi ludzie mieli gdzie mieszkać. Wtedy może nawet pomyślą o dziecku. O ile będą mieli pracę, ale generalnie tutaj, w Warszawie, kto bardzo chce to ma.

Boję się jednak, że jak młodzi zaczną się głośno czegoś od Rządu domagać, premier Tusk zrobi zupełnie inaczej, tylko po to, żeby nie poddać się terrorowi internautów. Polak zawsze musi stawiać opór, nawet na najbardziej straconej pozycji. Bo tu idzie o honor... Hm, może na wszelki wypadek należałoby zlikwidować armię? Najlepszych potencjalnych morderców wcielić do policji, w razie ataku terrorystycznego. Ataku innego kraju i tak nie odbijemy, a przy próbie obrony kraj znów legnie w gruzach.

Spójrzmy na naszych południowych sąsiadów - Czechy poddają się zawsze, komukolwiek - a proszę, mają swój niepodległy, niezniszczalny kraj, wolności prawdopodobnie więcej niż my, spokojniejsze życie. A, tak, wiem, wiem, to nieaspirujący do bycia Chrystusem Narodów ateiści, którym jedynie picie piwa i domowa uprawa marihuany w głowach...

Dobrze, idę zrobić obiad, potem poczytam Szczygła. Spokojnej niedzieli życzę.

piątek, 27 stycznia 2012

Smutny los Leokadii


Całkiem niedawno koleżanka kolegi nazwała swojego dzieciara mniej więcej tak: Edmund Dzierżykraj. Albo Edgar. Ale też jakoś tak dziwnie, prawdopodobnie piętnując go na całe życie.

Na myśl przychodzi mi historia dwóch sióstr z Tczewa, pięknych dziewczyn, z których młodsza miała na imię Ania, a starsza - Leokadia. Tak, rodzice dali jej Leokadia, bo ładnie, bo po babci. Szkoda słów.

Zdrobnieniem od Leokadia jest Lodzia - więc powstała rymowanka "Lodzia zrób mi lodzia!", która przylgnęła do niej na czasy podstawówki i liceum. Nieszczęśliwa, niepewna, wyszydzana, odrzucona, traktowana jak odmieniec, dziwak - bo ma takie dziwne imię, na pewno lubi obciągać kutasa. Dzieciaki bywają bezmyślnie okrutne.

Przez poczucie zagrożenia, brak wsparcia wśród rówieśników szukała innych wrażeń. Równie "dziwni chłopcy", alkohol, narkotyki, seks, ciąża, dziecko... Miał był ślub ale pan młody został po detoksie na odwyku.

Tymczasem Ania spokojnie przeszła przez podstawówkę i liceum - z uwagi na niekorzystne dla niej warunki ("dziwna" siostra) wysłano ją do innego miasta, do internatu. W czasie studiów zaczęła dorabiać jako fotomodelka, okazało się, że jest piękna. Wkrótce zaczęła jeździć po całym świecie na sesje fotograficzne, "kosić hajs", robić karierę, żyć.

Leokadia pracuje w sklepie z butami, utrzymuje dwójkę dzieci.

czwartek, 26 stycznia 2012

Ostatnia wieczerza Paris Hilton

Przyszedł do nas pan od Firmy Wstawiającej Drogie I Chujowe Drzwi.

- Dzień dobry, pan jest głównym lokatorem? - pyta mnie miły pan z wąsem i jakąś teczką.

- Ta.

- Proszę pana, wymieniamy zbiorczo drzwi. Rada Osiedla postanowiła, że będą wymieniane drzwi wejściowe zewnętrzne do lokali.

- No dobra, to kiedy będzie montaż?

Gość sprawdza coś na pomazanej, pokreślonej w chuj kartce.

- Przyszły wtorek.

- Dobrze, mi pasuje. Rozumiem, że całość będzie za darmo? - dopytuję na wszelki wypadek, ale myślę że nie może być inaczej, skoro balkony w moim bloku zostały wyremontowane z kasy "spółdzielni" i zapłacili za nie nawet ci, jak jak my, którzy nie mają balkonów.

- Jak to? - dziwi się, no jasne, kurwa, że się dziwi. - Drzwi kosztują 1199 zł, w komplecie są dwa zamki z homologacją i wizjer.

- Wizjer? - nie załapałem.

- No ten... Judasz!

- Aha, Judasz... Chce mi pan powiedzieć, że chce mi Pan opchnąć Żyda, który wydał na śmierć naszego polskiego Jezusa?

Pan od FWDICD robi się trochę blady. Patrzy po mieszkaniu a tam syf, niepościelone wyro, szisza na środku pokoju, Klaudia i Martyna grające na plejaku. I napierdala strobo pod muzę Skrillexa. Jest grubo. Aneta tańczy na stole, Michał jak zwykle śpi i pierdoli przez sen o Cannibal Corpse, Aga zmywa naczynia podśpiewując sobie "Move Like Jagger" Maroon5 - idę jej przypomnieć, że mamy zmywarkę. Kasia ogląda ojca w telewizorze, Magda kąpie kota - czemu akurat jak jest impreza, kochanie?! - Kacper na balkonie... a nie, gdzie jest Kacper? Bo my nie mamy balkonu. A, dobra, jest u Anki w pokoju... Słowem mieszkanie wygląda jakby to była Ostania Wieczerza Paris Hilton.

- To może ja kiedy indzie...?

- Hahaha, cykor dupę schlastał, co?! - krzyczy mój łysy przyjaciel z kibla.

- Proszę pana, ja tych drzwi nie zamykam od lat. Tu jest ciągle impreza. I jedyne co można ukraść to litr wódki, beczkę chujowego, rozgazowanego heinekena i cnotę naszych koleżanek.

- Cnotę? - zatkao kakao pana sprzedawcę.

- Nie no, żartowałem. Cnotę ostatnio widziano w...

- Wiem, wiem, eee... w Łomży!

Pierdolę to, robię fejspalma.

- Kiedy na ziemi żyły mamuty...

- Mamy promocję na montaż - pan od FWDICD wypala z grubej rury.

- Co? - pytam i patrzę debilowi w niewinne, sarnie oczęta.

- Zamiast 500 jest 400 za montaż.

Nie wierzę w to co słyszę. Próbuję ogarnąć tę sytuację, ale mózg przestaje mi trybić zupełnie, jakby pan sprzedawca kopnął mnie w jądra. A  nie kopnął. Szukam ciętej riposty innej niż "Ty chuju". Aaa...

- Chce pan kupić drzwi?

- Słucham? - tango down, I repeat, tango is fucking down!!!

- Te stąd, moje, stare, odrapane brudne drzwi ze znaczkiem "69"? Bo naprawdę są tu niepotrzebne. Tylko trzaskają i budzą wszystkich.

Pan od Firmy Wstawiającej Drogie I Chujowe Drzwi wyciąga ulotkę Lepszej E-Firmy Produkującej Wykurwiaszcze Drzwi z Utwardzanegostyropianu, Platanu I Eukalitpusa - LEPWDUPIE.

- To może takie? Wie pan, wyciszone.

JEBŁEM. Szczerze, autentycznie, po raz pierwszy w życiu.

Od dzisiaj pierdolę, zamykam drzwi na zamek.

środa, 25 stycznia 2012

Prawo cytatu a milion do zapłacenia

Fakt, iż ACTA nie jest dokumentem prawnym, a jedynie dobrowolnym porozumieniem między kilkoma państwami, pozwala rządom i wytwórniom działać już od jutra, wykorzystując dostępne w Polsce środki prawne. Brzmi groźnie, nie?

Ale prawda jest taka, że dopóki nie zmienią zapisu w ustawie o prawach autorskich, która mówi:

Art. 29. 1. Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.

Czytaj więcej tu: Prawo cytatu 

Czyli ustawa w tej chwili jest po stronie "złodziei", czyli takich ludzi jak ja, domorosłych bandytów umieszczających w swoich drobnych utworach cudze własności intelektualne.

Jak chudy koleś biegnie po parku i macha łapami to średnio wiadomo o co chodzi. Jak podłożę pod to "Eye of the Tiger" widz od razu załapie, że chuderlak marzy o byciu bokserem, że nawiązujemy do "Rocky'ego". A "Rocky" to ikona popkultury, tak "Rambo", "Star Wars", gęba Szwajceneraja, fotel-jajo, obrazy Picassa czy biust Renaty Dancewicz. Myślę, że karaibska muzyczka Jarre'a, którą wrzucam do "Gotuj z Shebenem" to też kultowy utwór, poniekąd spopularyzowany właśnie przez mój show.

Więc policzmy. Powiedzmy, że niektóre filmy mam legalne i wyszło, że na 1 film przypada jeden akt piractwa. Mam w tej chwili 1188042 wyświetlenia filmów na YouTube. Pomnóżmy to - najtaniej - po 0,99 $, bo tyle kosztuje to na iTunes (taniej się nie da). Rachunek w tej chwili wynosi 1.176.162 $. Policzcie sobie teraz ile zabuli Niekryty Krytyk. Albo CeZik.

I nagle fakt, iż Sony pisze do mnie maila, że prawdopodobnie wykorzystałem ich własność intelektualną, ale nie potrzeba na razie podejmować żadnych akcji, nabiera nowego sensu. Małe wytwórnie blokowały mi dźwięk, Sony i Warner - nie, informowały tylko, że wysłali roszczenie.

Prawo cytato to będzie nasze Minas Tirith, moi Bracia i Siostry.

A Panu, Panie Premierze, będziemy na łapki spoglądać, czegokolwiek by Pan nie podpisywał, bo robi Pan to w MOIM imieniu, do jasnej k. nędzy.

Zbigniew Hołdys nie żyje!

,, wczoraj
w późnych godzinach wieczornych
bez wanny i ogórka
pękło serce artysty
w postaci profilu na fejsie.

Zacząłem poezją, gdyż trochę żal mi pana Hołdysa. Biedny, styrany przez ludowe władze III RP, emerytowany muzyk na zasiłku z ZAIKS-u postanowił być kapłanem ACTA w Polsce. I nagle zostawili go wszyscy, absolutnie, nawet jego największy fan - mój rodzony brat.

A dzisiaj rano przyszedł smutny i radosny zarazem SMS: "charlie down".



Nic dziwnego, że po operacji "Blitzkrieg" major Hołdys (formalnie podaje się za generała, ale sprawdziliśmy - gwiazdki i belki na pagonach były zrobione z folijki po czekoladzie, prawdopodobnie po truskawkowej milce) poległ. Mógł sobie przestrzelić honorowo policzek, mógł rzucić się z samej góry sceny w Operze Leśnej w Sopocie, ale nie - wybrał bohaterską śmierć, niczym perfekcyjny samuraj. Pożegnalny list pozostawił na tweeterze:





W jednej chwili jego marzenia, by stać się Erikiem Claptonem i mieć w chuj kasy legły w gruzach. Już wcześniej bywało źle - a to mały Tytus Hołdys nie chciał współpracować i nie wypadał przez okno, a to ojciec nie chciał mu umrzeć wtedy, kiedy pan Zbigniew był na topie (okolice '81, Hołdys pewnie do końca do ostatnich życia ojca mu tego nie wybaczył)...



A już był blisko dobrej dezycji:





W końcu przepadło też najnowsze marzenie pana Hołdysa - być młodziutką, śliczną gwiazdką z fajnymi cyckami Lane Del Ray. I niezłym głosem, chociaż ci, którzy słyszeli na żywo mówią krótko: nie-e.

Nawet syn sprzedaje Rejbany, jest bieda: Hołdys sprzedaje Ray Bany za 5 tysięcy

Jak teraz biedny znajdzie korki u mnie w bloku pociemaku?

 Jest bieda, jest...

Oczywiście powyższy tekst traktujcie wyłącznie jako literacką fikcję, nazwiska zostały zmienione a fakty ponaciągane do granic. Ale jest wojna to wolno więcej. Emotikonek nie ma, ale liczę, że inteligentniejsi bez trudu złapią, gdzie były.

płk. Sheben

Więc wojna!

Nie uważam się za osobę "mocną w gębie", chociaż robię co w mojej mocy. Myśli i słowa mogą być bowiem dużo potężniejsze niż wybicie komuś oka, złamanie nogi czy zrzucenie bomby atomowej. Niestety, aby słowa miały moc tekst trzeba przemyśleć, tezy poprzeć argumentami, wyszukać ciekawe przykłady i całość napisać lekko. Trudne.

Agresja ma tę podstawową zaletę, że jest szybka i łatwo dostępna dla praktycznie każdego. Wyjazd z dyńki: 2 sekundy, łup w łeb: 0,9 sekundy, skopanie dupy w biegu: 10 sekund i 84 metry, seria z uzi: 3 sekundy.

Nie wiem ile trwało włamanie się do mojej skrzynki elektrycznej, która jest na klatce schodowej, wykręcenie korka i pozostawienia go w widocznym miejscu, abym znalazł go rano, gdy będę sprawdzał "czemu nie ma światła w domu". Komu się chciało o 3:30 grzebać przy moim liczniku? I pytanie: co dalej? Płonąca torba psiego gówna na wycieraczce? Wielki kutacz namalowany na drzwiach? Przebite opony w skuterze? Przecięty kabel od internetu?


Tak czy owak dotarło do mnie po raz kolejny, że nie ma podziału na "cyberprzestrzeń" i "real", świat jest jeden, wojna jest jedna. Mam nadzieję, że kiedyś prąd obróci się przeciw temu, kto ubiegłej nocy chciał mnie pozbawić elektryczności. Wszystko jedno czy to domorosły elektryk pan Ryszard, sąsiedzi wkurwieni na głośną muzykę w sobotę czy superagent tajnych służb.

Czas pokaże. Damy radę, w realu też.




wtorek, 24 stycznia 2012

Hołdys - Chrystus ACTA

Nawet lubiłem Zbigniewa Hołdysa. Przycisku "nawet lubię" na FB nie ma, więc kliknąłem "lubię to". Nie próbował nikomu włazić w dupę, czasem miał niezłe spostrzeżenia na temat tzw. polskiego szołbiznesu. Z czasem moja cierpliwość się wyczerpała...

Zbigniew Hołdys pisze na fejsbuku w sprawie ACTA (nie poprawiam literówek bo mi się nie chce):


>>> Kiedy wreszcie na temat paktów ACTA, SOPA i PIPA ktoś kurwa zapyta okradanych? W kółko czytam wyłącznie o protestach kradnących. Wychodzi na to, że w XXI wieku świat zmierza ku legalizacji kradzieży i gwałtu, a szukanie złodzieja i gwałciciela nazwie "pozbawianiem praw".
Tak. Politycy, prawnicy i internauci szukają platformy dla zalegalizowanaia gwałtu na ludziach twórczych, by odebrać im prawa do własności intelektualnej - ludziach, którzy cały ten postęp ciągną własnymi rękami i umysłami.

Proponuję, by równie gwałtownie spróbowali zaatakować protestami policje całego świata za totalną penetrację sieci w poszukiwaniu pedofilów - bo robi się to dokładnie tak samo. Przegląda treści, pdogląda konta, wiska portale. Ta troska o lewusuów mnie przeraża. Zapytacie w końcu ofiary co o tym sądzą? Może jakiś kongres z ich udziałem? <<<
 

Na początku pomyślałem, że się przewidziałem, że może nie zrozumiałem... Czy Hołdys serio porównuje tutaj piractwo muzyczne do gwałtu i pedofilii? Ściągnięcie albumu jest jak gwałt? Co na to ofiary gwałtu? I dzieci, ofiary przemocy seksualnej? Pewnie wolałyby, żeby ich oprawca ściągał mp3-ki a nie ich ubranka.


Moralna prostytucja, jaką uprawia Hołdys jest obrzydliwa i oburzająca, a jedyny jego cel to występowanie w  kolejnych programach typu talk show i wylewanie swojego żalu, że nie jest się tak zajebistym, jak to się wydawało.
Piękny jest ten obrazek powyżej nie? Nie mój, kradziony.

Poza tym dziwi mnie, że 60-letni koleś, który ostatnią płytę nagrał 12 lat temu, w ogóle uważa się za "twórcę. Udokumentowane wpływy z ZAIKS-u to nie wszystko. Inna rzecz, że wielką tajemnicą pozostaje to z czego okradany jest Hołdys? Bo nie zna go młodzież (i nie słucha), a starzy znają, i też nie słuchają. A już na pewno nikt tego z sieci nie ściąga.


I na deser - najlepsze. Na ciekawy artykuł natrafił kolega Asmo Deus. Wynika z niego, że Zbigniew Hołdys miał już doświadczenia z piratami. Gęba mi cieszy, taka piękna wtopa.
 

Pirackie programy w firmie Hołdysa



W telewizorze mówili, że podpiszą ACTA w czwatek, 26. stycznia...

Ostatni gasi światło.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

ACTA: Sheben jest nielegalny!

Ja, Łukasz Jedynasty, ps. Sheben, jestem złodziejem. Internetowym bardziej, jeśli dwie książki z miejskiej biblioteki w Węgorzewie uznać za sprawę przedawnioną (przepraszam, ale "Na tropie przygody" Frantiska Elstnera musiałem mieć, a w księgarniach nie było, ale to to samo jak ściągnięcie z netu starego Teatru Telewizji... a, nie, przepraszam, ja naprawdę zajebałem te książki - tzn. zabrałem coś i już nikt inny tego nie mógł przeczytać, tylko ja, a teatry z torrentów nadal może pobrać każdy, kto chce i się nie boi pozwu, czyli nic nikomu nie zginęło).

Dziwne, że o tym piszę, nie? Że się przyznaję otwarcie do zbrodni?... Cóż, musiałbym być większym idiotą niż jestem, żeby iść w zaparte, ewentualnie mieć potencjalnego czytelnika za debila, skoro dowody moich zbrodni wiszą (23 stycznia 2012 jeszcze wiszą) na youtubie, a tym samym na tysiącu innych stron, które kopiują wszystko, co trafia na YT?
 

Zacznijmy od najpopularniejszego "Gotuj z Shebenem" - w każdym odcinku są 2 utwory: "Lizak" Jacka Skubikowskiego i któraś część (5 chyba) "Magnetic Fields" J. M. Jarre'a. Roszczenie może - i to całkiem słusznie - wysłać i nasz polski ZAIKS (na którego wszyscy psioczą, ale jak przelew spływa to kochają ZAIKS bardzo mocno, by potem przy wódce znów się spinać, jakie to kurewstwo i złodziejstwo), i jakaś wielka zagraniczna wytwórnia (Sony, Warner, Polpłyt, Płytex, Drutex, Darex, Durex, itd.). Przy najlepszej (dla okradanych) opcji, każdy dostawca internetu będzie musiał robić raporty dotyczące tego, co "podejrzany" (przez biuro reprezentujące "poszkodowaną" stronę, nie przez prokuraturę czy policję) ściągał, oglądał, czytał. Będzie wiadomo, że Jedynasty puścił sobie 6 razy Maroon5 i raz Aldonę Wróblewską. I że jego ulubiony fanpejdż na FB to Elitarne Dupeczki.

Dobrze już, w kuchni pozamiatane, załóżmy, że zmieniono polskie prawo, żeby było zgodne z ACTA, "Gotuj z Shebenem" nie ma. Nie płaczcie, ja też nie będę. Przynajmniej odczepią się ode mnie gnomy z IQ poniżej dwudziestu, którzy grożą mi pozwem, i życzą mi śmierci w męczarniach tylko dlatego, że myślą, iż w jednym z odcinków "Gotuj z Shebenem" naprawdę zjadłem kota...

"Porucznika Marlona" też nie ma. W tle w jednej scenie z radia gra jakiś hit Britney Spears. To jakieś 70.000 $ jest warte, więc do zobaczenia w Irlandii na zmywaku, gdzie wylądujemy wszyscy - my - "ludzie mediów", jeśli w porę nie zrozumiemy, że wolne media już nie mogą istnieć bez internetu, i to wolnego, traktującego teksty kultury jako dobro wspólne. Obecna ustawa o prawach autorskich pozwala cytować dzieło innego twórcy, jeśli powstawało nowe dzieło. To była oczywista furtka dla wszelakiej maści złodziei, którzy wrzucali okładkę płyty jako film, żeby podzielić się ulubioną muzyką, do której bez tej operacji nit by nie dotarł.

Nie ma też oczywiście "Czeskiego filmu" - bowiem Helena Vondráčková nie dostała ani grosza z należących się jej dwustu milionów dolarów " za piosenkę o pomalowanym naczyniu na kwiaty. Szkoda, ale cóż zrobić. Zainteresowanym wystawię na FTP, albo będziemy się wymieniać VHS-ami. Zamiast torrentów (na które sam wrzuciłem ten film zaraz po premierze) będziemy kolportować filmy jak nasi starsi "koledzy" prasę w PRL. Dokładnie ci sami, z którymi będziemy zaraz prać się po pyskach.


Z wcześniejszych filmów moich to znikają wszystkie. Totalnie. Zdjęcia ze stron i wiersze - bo jakieś podobne, bo chyba zgapione z Norwida, Szymborskiej, Różewicza, Picassa, Cramera, itd.

Teledyski Burdelszaftu... też są nielegalne. Mam nieoryginalnego Fendera Stratocastera, to raz. Dwa - jedziemy z Jankiem na śmietniku, to wystarczająco głupie, żeby to zdjąć z cybeprzestrzeni.  I trzy - Janek gra trzy czy cztery akordy, na których zbudowana jest jakaś piosenka Kultu. Serio! Dwa kolejne klipy to też dzieła nielegalne: nie mam praw do ujęć z "Chałup" Wodeckiego, ani tym bardziej do "Stawki większej niż życie".

O "Twojej Starej. Baśni" nie muszę wspominać, prawda? Jest tyle paragrafów, że z pierdla nie wyjdę do końca życia. Od braku licencji na pokazywanie repliki miecza Aragorna z "Władcy pierścieni", poprzez niewiadomego pochodzenia ujęcia sowy tudzież puchacza w lesie, aż po obrazę uczuć religijnych, ale za to mogę trafić za kratki i bez ACTA.

A takich rzeczy jest mnóstwo w sieci, i to o wiele lepszych niż te moje. Cezik, Moda na Suknie, kawałki o Hitlerze, wszystkie "ukryte polskie" teksty w piosenkach nie-po-polsku, Niekryty Krytyk, wszystkie mixy, przeróbki, teledyski, koncerty... Zostają tylko w 100% legalne rzeczy: oficjalne kanały gwiazd, Gracjan Rostocki i Zbigniew Hołdys. Ten ostatni w końcu przestanie być okradany na grube miliony przez złodziei (tak mówi o fanach), będzie żył jak pączek w maśle, jak za starych dobrych czasów, kiedy był jeszcze słabo opłacanym przez władze PRL wiejskim grajkiem w Perfekcie. Dygresja: nie wiem czemu to akurat Zbigniew Hołdys wypowiada się w imieniu twórców, skoro nie kojarzą go młodzi, a starzy zwyczajnie nie szanują. Czemu nie pyta się ludzi, którzy naprawdę tworzą w tym kraju? Smarzowskiego, Tymańskiego, Mazolewskiego, Niebieskiego, Radzimskiego, Walaszka, Brodki, Ewy Farny, Jedynastego, Dody?

Jeśli Unia Europejska ratyfikuję porozumienie ACTA to chyba będę musiał udać się do ambasady Nowej Zelandii i błagać o azyl. Wolność oraz swobodny dostęp do dóbr kultury to bliskie człowiekowi inteligentnemu prawa, które mój kraj zamierza w imię demokracji złamać. Nie dopuśćmy do tego! W przeciwnym wypadku dojdzie do tego, że to, co robiliśmy przez ostatnie parę lat straci w ogóle sens. A wy nie usłyszycie już: "A, bo lubię?" - gdyż Sheben będzie nielegalny (jest 3-ligowy piosenkarz w USA, który ma taki stage-name, więc go pewnie opatentuje).

Tymczasem idę na wojnę. Otwartą, na słowa. Kałachy na razie zostawiamy w szafkach, granaty  niech czekają w świątecznych ubraniach na poszukiwaczy gazu g.łupkowego na Mazurach. Skoro Zbigniew Hołdys usunął wszystkie moje niewygodne pytania i zablokował mi możliwość skomentowania jego publicznej wypowiedzi na jego wallu na FB, odpowiem "u siebie". Chyba mi wolno? Jeszcze...

Oczywiście, jak to na wojnie - mogę zginąć, ale to będzie prawdziwie romantyczna, słodka śmierć. Jakby co poproszę o stosowny do rangi moich czynów nagrobek.



Do MEJDŻERSÓW: jak przekupicie polityków i wprowadzicie swoje chore wizje w życie zrobię co w mojej mocy, że nie kupować płyt, DVD, biletów do kina, itd.

Róbmy szum, udostępniajcie ten wpis. Blog to bomba atomowa, tylko potrzebni są czytelnicy celem uruchomienia reakcji łańcuchowej. Wszystko w Waszych rękach.

niedziela, 22 stycznia 2012

A teraz jestem poetą i wiersz sobie piszę

Cytuję w tytule "Dzień świra", rzecz jasna, bo mało kto wie, że czasem zdarza mi się napisać twór słowny, który śmiało można by wrzucić do worka opisanego jako "poezja".

Kiedyś, jak byłem młody i głupi, myślałem, że to będzie życiowa droga, że będę nowym Miłoszem, Szymborską i Leśmianem w jednym. Poszedłem nawet do "szkoły poetów" czyli na filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim. Dopiero po przenosinach na UW, trzy lata później, zrozumiałem, że to bardzo zła droga. Wcześniej nikt mnie nie poklepał po plerach i nie powiedział: "Słuchaj Łukasz, fajnie, że piszesz wiersze, to się liczy, ale ucz się matmy i fizy i idź na polibudę". Wtedy nie wiedziałem, że jedyne studia, jakie mają sens w sensie zawodowym, to właśnie politechnika. Humanistyczne kierunki są fajne, poznaje się mnóstwo ciekawych ludzi, robi się niezwykle rozwijające rzeczy, dojrzewa się wśród osób, które mają ideały. Takie prawdziwe, żywe, krwiste, jak przystało na młodych, pięknych, dwudziestoletnich.

Ale nadal piszę, ostatnio więcej. Przede wszystkim dlatego, że za sprawą małych cyfrowych drukarni zmienił się rynek wydawniczy w Polsce. Już nie trzeba drukować minimum 2000 sztuk, można 100. Więc piszę by w końcu wydać swój pierwszy tomik. Zainteresowanie jest małe - w skrócie: nikt nie czyta poezji. Poezja jest rozrywką dla zupełnych fanatyków. Ale właśnie dla nich piszę. Dla tego "jednego na tysiąc" (pięknie o nieczytaniu poezji pisze Szymborska). Przy okazji - mielimy teorię podsycaną przez dr Adamca, że Wisława Szymborska już dawno nie żyje - z racji tego, że nigdzie jej nie widać.


Przeglądam też swoje starocie - większość z nich to grafomania, ale są perełki. Oto jeden z moich ulubionych:

metafora

puls słów obraca się
nabijane cierniami młyńskie koło
raniące podniebne podniebienie
koślawą koleiną śliny
pociągi relacji mózg-palce
rozpuszczają się bezbarwnie
jak kostki cukru
          do wysycenia


                                                                                [grudzień 2004]

Czasem coś tu wrzucę, kto wie, może ktoś to przeczyta.

sobota, 21 stycznia 2012

Głodny zeżre wszystko

Pokonując jakąkolwiek trasę "poza miasto", widzicie te jakże kuszące slogany: OBIADY DOMOWE, JAK U MAMYSWOJSKIE JADŁO, itd. Oczywiście jesteście bardzo głodni, ostatni McDonald's był pod Markami, a do tego w Łomży daleka droga. Dodajmy do tego chwytliwe hasło i samochód praktycznie sam skręca do przydrożnego baru, nazwanego (chyba dla żartu) "restauracją", "oberżą" lub "zajazdem".

W karcie dosłownie wszystko, od hot-dogów wg. przepisu cioci Marioli, poprzez kebab a'la bigos, wegetariańskie kotlety schabowe, różne rodzaje sałatek, aż po wyszukane mięsiwa typu stek z polędwicy argentyńskiej.

Od razu zamawiacie jak leci: przystawkę, zupę (koniecznie żurek w chlebku), drugie danie, deser (szarlotka z lodami, ew. z "bitą śmietaną") i kawę. Niby pusty lokal powinien wam dać do myślenia, ale głód to zły doradca, więc czekacie. Na szczęście jedzenie pojawia się szybko. Przystawka jest OK, co prawda miał być camembert z żurawiną, ale turka z dżemem też człowiek wszamie jak jest głodny.

Zupa ładnie pachnie, choć jest słona jak diabli, wskutek odparowywania wody podczas ciągłego odgrzewania. Sprytniejsi kucharze nie solą zup w ogóle, bo po co, skoro na stole stoi solniczka i "magia"?

Na "drugie" trzeba poczekać, ale głód już z grubsza zaspokojony, więc możecie się delektować coca-colą po 5 zł za 0,2 litra.

Kawa i szarlotka już czekają na barze. Nie wiem, może kierowcy tirów lubią opitolić słodkie co nieco pomiędzy zupą a kotletem ale normalnie ludzie - nie. Więc kawa stygnie a ciastko nasiąka rozpływającą się "bitą śmietaną" z puszki.

Mija pół godziny, oczywiście wypijacie kawę i zjadacie ciacho, z nudów. Nagle wjeżdża "stek", czyli ubity tłuczkiem, przyprawiony do granic pochodnymi vegety, dowolnie wybrany kawałek mięsa, podany z górą frytek i koniecznie "zestawem surówek". Kto jadł - ten wie - że takiego "steku" nie da się ukroić bez piły łańcuchowej, a z pogryźć go może jedynie niezłej klasy glebogryzarka. Frytki pławią się w starym tłuszczu, surówka jest OK, choć przydałby się jakikolwiek sos.

Polak zapłacił - Polak zje. Co z tego, że miało być "jak u mamy", a jest "jak w barze"? Potęga przydrożnej reklamy...

Pomyślałem sobie, że muszą istnieć ludzie, którzy takie jedzenie lubią. Inaczej te wszystkie "U Zosi", "Jadzia", "Bar Tadeusz", "Chamskie sadło",  itd. dawno by zwinęły interes, skoro w sieciowym fast-foodzie jest rzeczywiście szybko, czysto, i nikt nas nie mami domowym smakiem. Nie wspominając o hot-dogach na praktycznie każdej stacji benzynowej.

I właśnie z myślą o fanach domowego żarcia "jak u barze" sporządziłem poniższą listę jedenastu kulinarnych przykazań, dzięki którym przydrożni "restauratorzy" będą mogli jeszcze lepiej dostosować menu do potrzeb wymagających koneserów.

XI PRZYKAZAŃ PRZYDROŻNEJ RESTAURACJI:

1. Mikrofalówka twoją przyjaciółką jest (dobrze ją mieć w znajomych na fejsie). Klienta stresuje dźwięk "ping" oznaczający koniec podgrzewania, więc pamiętajmy o wyciszeniu sprzętu.

2. Jak coś jest grillowane to znaczy że ma być lepkie, zimne i mokre. Ślady po ruszcie malujemy kawałkiem opalonego w ognisku patyka, który zapewnia także apetyczny aromat dymu.

3. Wszelkie napoje rozcieńczamy kranówką w stosunku min. 1:2.

4. Nie żałujemy kartofla! Frytki, purée, talarki - ziemnior musi być, najlepiej w formie pokaźnego kopca. Niestety nie da się rozcieńczyć kartofla, chyba że robimy placki ziemniaczane (ubytki w smaku maskujemy aromatem kartoflanym, tzw. kartoflarczanem irgidu). Polak lubi ziemniaki.

5. W przypadku najpopularniejszej potrawy - schaboszczaka - panierkę z bułki tartej nadziewamy dla smaku plasterkiem mięsa. Im cieńszy, tym bardziej subtelny w smaku, więc pamiętajmy o vegecie.

6. Jeśli już używacie sosów do surówek to w grę wchodzą tylko gotowce w proszku, oczywiście jedno opakowanie na pół tony kapusty, ubytki w smaku uzupełnia się solą. Dla koloru dosypujemy wiórków marchewkowych lub opiłków czerwonej papryki.

7. Kibel musi być płatny,  bez rozróżniana cennika na siku i kupę, bo 99% potrzeb to siku. Możemy spokojnie zarobić dodatkowe 2 zł na każdym litrze sprzedanego napoju. A pamiętajmy, że połowa z tego to woda z naszego kranu. Czysty biznes.

8. W karcie musi być wszystko. Jak czegoś nie ma - dopisujemy markerem, że jest. Carpaccio z polędwicy z parmezanem i rukolą? Pyk, jest. Jak to się robi pomyślimy jak klient zamówi. Zawsze może NAGLE zabraknąć jakiegoś strategicznego składnika.




9. Używaj słowa "a'la", nikt nie wie co ono znaczy, ale klienci je lubią. "Makrela a'la łosoś", "Hot-dog a'la kebab", "Ryż a'la kawior", itd. Do dań z "a'lą" można spokojnie doliczać 2-3 zł.

10. Między zupą a "drugim" robimy długą przerwę, oferując co rusz coś do picia. Im więcej soli w zupie tym więcej napojów sprzedamy.

11. Bierzemy dopłatę za posypanie pizzy oregano. Oregano jest gratis, kosztuje tylko usługa - 1zł. Pizza Dominium od lat robi na tym złoty interes.

Powyższe zasady, choć stworzone z myślą o "małej gastronomii", z powodzeniem stosowane są również przez duże sieciowe (i nie) fast- i slow-foody. Zgodnie z zasadą, że głodny zeżre wszystko...

Smacznego.

środa, 18 stycznia 2012

Gaz łupkowy zniszczy Mazury i Suwalszczyznę

Z czym nam się kojarzą Mazury? Po kolei: wakacje, jeziora, słońce, przyroda, żagle (w Warszawie się mówi "łódki", nie wiedzieć czemu), komary, piwo Specjal, tanio, swojsko, rubasznie, PIĘKNIE. Tak przeciętny Polak myśli o mojej Ojczyźnie.

Urodziłem się i wychowałem w Węgorzewie, malutkiej mieścinie na północy Krainy Wielkich Jezior. Wakacje spędzałem zwykle u Babci, 15 km od Węgorzewa, na Mazurach Garbatych. To jest moje miejsce na ziemi. Szanuję Warszawę, bo ona szanuje mnie jako specjalistę w branży (podatki płacę w Stolicy), ale nigdy nie przestałem kochać Mazur.

A co widzą koncerny? Pieniądze, tak, wiem, to nie była trudna zagadka. Tym razem w postaci gazu łupkowego. Na stronie http://gazlupkowy2011.pl/ wisi taka oto mapka:




Wynika z niej, iż urzędnicy wydali już koncesje na szukanie gazu łupkowego na północnej, najdzikszej części Mazur, na Suwalszczyźnie, Kaszubach, w okolicach Muszyny, itd. (kolor szary - wnioski, kolor czerwony - udzielone już koncesje). Słowem: unikalne w Europie obszary zostaną nieodwracalnie zniszczone. Nie po raz pierwszy na tym świecie, ale po raz pierwszy tak blisko, tuż obok, praktycznie "za płotem".

Bogactwa naturalne mogą się okazać największym przekleństwem pięknych, w miarę dzikich miejsc w Polsce. Parę lat temu głośno było o tym, że przez miedź chcą rozkopać Suwalski Park Krajobrazowy (którego krajobraz już jest niszczony przez "ekologiczne" elektrownie wiatrowe). Chcecie zobaczyć, jak wyglądają tereny, na których znaleziono gaz? Obejrzyjcie ten film. Nawet jeżeli wszystko podzieli się przez dwa, jak nakazuje logika w przypadku filmów tego typu, jest źle. Bardzo źle.


 

Cały film jest tu (z napisami PL): http://www.youtube.com/watch?v=IP0clmUs_ZE

Już same poszukiwania wiążą się z nieodwracalną destrukcją, gdyż nie istnieje w miarę "czysta" technologia poszukiwań. Do odwiertu wtłacza się specjalne chemikalia, które skutecznie zanieczyszczają glebę i wody gruntowe. Od lat obserwuję (organoleptycznie) czystość wody w jeziorze Mamry i z roku na rok jest coraz gorzej. Zobaczyć w tym jeziorze (a nadal jest to jedno z najczystszych jezior w Polsce) np. raka graniczy z cudem. A to właśnie raki giną pierwsze gdy coś niedobrego dzieje się z wodą.

Co ciekawe, nikt nie ukrywa tego, że wydobycie jest uciążliwe dla środowiska: Gaz Łupkowy - Technologia - problemem jest zamilczenie.

Ktokolwiek wydał zgodę na poszukiwania wbił ostatni gwóźdź do trumny moich Mazur. Jedyna szansa, prócz kałacha, to mówić o tym. Bo sprawy z gazem łupkowym stara się załatwiać po cichu, robiąc szum na temat innych, zupełnie banalnych spraw.

I do tego zacznie się wmawianie ludziom, że bez tego "benzyna będzie kosztować 8 zł", że "Ruscy zakręcą kurek", że nie będzie na Mazurach czy Suwalszczyźnie pracy. Cytując klasyka: "Ciemny lud to kupi", nie myśląc o tym, że wydobyciem zajmie się tani pracownik z Chin, to raz, a dwa - oznaczać to będzie praktycznie koniec turystyki. Kto będzie chciał przyjechać na skażone, zniszczone Mazury? A na śmierdzącą Suwalszczyznę? Chyba jedynie pasjonaci z licznikami Geigera.

Warto poczytać: Poszukiwania gazu łupkowego kontra woda mineralna

MadMajk - dzięki za cynk.