piątek, 2 listopada 2012

A mogłem zostać sławnym bramkarzem - dzienniki Jedynastego

Złamana kariera polonistyczno-piłkarska wyłania się z pierwszych stron dziennika Łukasza Jedynastego. To dzieło, które w całości nigdy nie ujrzy światła dziennego (choćby skały srały), powstawało w latach rozszalałego górnolotnego debilizmu autora - skromnego poety-pasterza z małej ojczyzny pod Suwałkami.

Oryginalna pisownia (skonwertowana z Amigi 500) wiernie odtwarza niuanse osobowości Jedynastego, ukazując całokształt jego poranionej ścierniskiem duszy i dupy. Dobrze, że takie znaki istnieją, że zawsze można zajrzeć, spojrzeć i pomyśleć, jakim kretynem się było. Nie, żeby człowiek przesadnie mądrzał od liceum, nie, nie, ale na pewno innymi słowami opisuje świat.

Zapraszam do lektury, są osoby trzecie bez wiedzy i zgody ;)

    06-10-98

   
        Dzisiaj  rozpoczynam   pisanie   tego  pamiętnika.   Miałem  zamiar czytać "Potop"  Sienkiewicza,  ale  nie  chce mi się.  Żygać mi się chce na samą myśl  o  czytaniu  czegoś, co mam więcej niż 1300 stron.  Zaraz ile ma "Potop"?   Około  1350.   E,  nie.   To  nie  dla  mnie.  Lepiej przeczytam początek,  streszczenie  i  koniec i obejżę sobie film.  W razie gdybym nie zdał   matury,   przypomnę sobie   kiedy   to  nie  przeczytałem  wypocin Sienkiewicza.   Oczywiście,  żartowałem,  bo  zdam  maturę z palcem w nosie (optymizm rules!). Tęsknię za nią ciągle, kurwa :(

    Wed Oct  7 21:29:01 1998


        Obrobiłem  już  prawie 400 stron "Potopu".  Wiecie co?  Nawet fajny jest.   Ciągle myślę o Melissie.  Dlaczego mam się tak męczyć?  Przecież... Ale  co ja będę się rozpisywał.  Jutro gramy mecz z klasą III a (bramkarz - Starukiewicz,  obrona  -  Kulikowski,  Fatyga,  pomoc  -  Tez, Proć, atak -
Gerbszt,  Kurzelewski).   Będzie  to  niesamowicie trudny mecz. Będę starał się dać z  siebie  wszystko.   Przecież wygraliśmy  cztery mecze na cztery, więc  nie  wolno  zmarnować takiej  pięknej  statystyki.   Jestem  jedynym bramkarzem,  który strzelił bramkę (i to nie samobójczą:).  A tak wogóle to
skład  naszej  drużyny  przedstawia  się następująco:  w bramce stoję ja, w obronie  Łukasz  Gruszka  i  Artur Piotrowski, jako defensywny pomocnik gra Romek  Jedenasty, a w ataku grają Adam Piwnikiewicz i Dawid Renc.  Puściłem już  7  goli, a strzeliliśmy 17 bramek. Najgorszy mecz w moim wykonaniu był
to mecz nr 2 z jedną z klas pierwszych.  Prowadziliśmy 2:0 i wtedy puściłem dwie szmaty.  To były jedyne strzały przeciwników na naszą bramkę, a ja nie obroniłem.   Oczywiście  wszyscy  niezbyt  mi  ufali.   Nie  dziwię się im. Ostatni  mecz  to  był "mój" mecz.  Wiem, że zabrzmi to bardzo nieskromnie,
ale  byłem  filarem  drużyny.  Wreszczie poczułem się dowartościowany przez drużynę  i mogłem usłyszeć "brawo bramkarz", a nie "no nieeeee...  Sheben". Mam  nadzieję,  że  jutro  zagram  no  dobrym poziomie, bo jeżeli nie to po prostu przegramy.  Od bramkarza naprawdę zależy bardzo wiele.  Jeden błąd i po  meczu...   Ale bredzę. Myślę o niej, jest piękna...

    Thu Oct  8 22:11:14 1998


        Dziś  miałem   pietra  przed  meczem  z  III  a.   Ale  wygraliśmy! Prawdę mówiąc  dałem ciała.  Prowadziliśmy już 2:0, ale jeszcze w pierwszej połowie  Grzesiek   Proć  strzelił  bramkę   kontaktową.   Już na początku drugiej  połowy  Bydło  UTD  (czyli  my!)  wieźliśmy  III a z wynikiem 3:1. Niestety  FC  Klekuty  wyrównali  (między  innymi  dzięki  mojej  bramce samobójczej  -  chociaż nie  jestem  pewien,  czy do końca był to samobój). Potem nawet prowadzili 4:3, ale końcówka nalażała do nas.  Wygraliśmy 5:4 i jesteśmy drugą drużyną w szkole (nasz bilans to 5 wygranych w 5 meczach, 22 bramki  strzelone  -  11  straconych).   Po prostu jesteśmy najlepsi (hehe, szczęście  się  ma - ale jak wiadomo, szczęście sprzyja lepszym). Śniłaś mi się. Jezioro, ja, ty. Przyśnij mi się jeszcze raz. Dobranoc.

piątek, 26 października 2012

Grucha, my Friend...

Grucha, Mgiełka i ja (Gdańsk, 2001)
Miałem w liceum jednego przyjaciela. Takiego prawdziwego. Takiego, który oddałby ci nerkę, pół wątroby i zasłoniłby cię piersią w razie ataku wściekłej wiewiórki. Spędzaliśmy z Łukaszem w piździec czasu razem (nie było internetu), co w sumie dziwne jak na dwóch heteroseksualnych nastolatkich chłopaków. Pierwsze poważne miłości (do dziewczyn, przysięgam;), problemy ze starymi - wszystko to przerabialiśmy razem. Ale i tak najlepsze były głupawki... Kto zna, ten zna - kto nie, trudno, nie będę o tym pisał przecież.

Wymienialiśmy się swoimi "poetyckimi" tworami (cudzysłów bardziej z uwagi na grafomanię własną). Odzyskując dane ze starego dysku z Amigi, natknąłem się na kilka wierszy Łukasza (wszystkie po angielsku, bo Gruszasty był fanem angielskiego), więc wrzucam tutaj. Bo to pewnie jedyna kopia. Grucha, nawet jeśli miał gdzieś swoje kopie, to hasła do plików zabrał ze sobą w dniu, kiedy od nas odszedł. Nagle i bez sensu.

Pierwszy wiersz z tego małego zbioru - "Between" - spisałem z pamięci, prawdopodobnie nie istniała wersja pisana. Do dzisiaj. Reszta skopiowana wprost z amigowych plików .txt. 
 
Betweeen

Between the way of madness
and destiny
and you never know which one you choose
and you'll never know which one you loose

 Ever

 I never forgot what life done for me
 abyss of pain was my infiniteness
 whole life was searching an unintelligible
 light of  existence in suns of  careless humans

 Essence

We live for death
 but unavoidable
 is the gate for our revival

 Found

Searching for proof
 this is our employment
 but why we forgot
 about thinking of ourselves

 Duplicity

Are we alone
 why we put this question
 if we are not ready for
 a n s w e r

 We

Everyone can talk to each other
 by using mouth
 only chosen use a tounge of
 s u b c o n s c i o u s n e s s

Desert

 desert of feelings
place where our dreams
became a powerful weapons 
 
Hope

Hope, only a word
for the others
but everything for me


[Łukasz Gruszka, Węgorzewo 1998-99]

środa, 6 czerwca 2012

Win-win-win-win situation

No dobrze, to było zabawne a my się nieźle uśmialiśmy. To teraz Wam serio wyłożę co myślę o własnym dziele. "Twoja stara. Baśń" to parodia filmu i wszystkiego co z nim związane. Nawet recenzje są takie, jakie są - i nie chodzi o to, co tam w środku jest napisane, bo to prawda, że film jest grafomański, seksistowski, przesadzony, amatorski, itd. bo takim go napisałem a potem z rozwagą i rozmysłem psuliśmy wszystko. Trudno nie było, bo jak się robi fanstasy za 0 zł to na dzień dobry jest śmiesznie i kuriozalnie. Jest to tak zwana estetyka kiczu zamierzonego. Innych nie umiemy więc się nie silimy. Win.

Recenzje w mediach mainstreamowych cieszą mnie bardzo. Im gorsza tym bardziej - kto był na planie wie, że zdjęcia kończymy często okrzykiem: "Ooo, najgorzej! Zostaje". Trochę w tym wszystkim ZF Skurcz, trochę Monty Pythona, no i dużo Ayoya. "Robin Hood. Czwarta strzała" oraz "Baśń o ludziach stąd" Władysława Sikory to jak dla mnie czołówka polskiej komedii. Wymieszajcie, wymiksujcie, dodajcie Shebena,  najgorsze efekty 3D, smoka z pianki montażowej, stroje z worków z juty, z pół godziny nudy w środku (ale są ładne ujęcia - amatorka robiła, moja żona, ale ładnie - Irlandia wymiata też) ale potem da się oglądać, całość się klei. O ile trafi się na odpowiedniego widza. I tu z pomocą przychodzą recenzje - na film pójdzie ten, kto będzie chciał. Łatwo nie jest, bo film grają 4 kina w Polsce, ale chętnych nie brakuje. I dziwne trochę, ale ludzie się śmieją. Widocznie lubią. Film dostaje się jak dotąd na  każdy festiwal filmów niezależnych, zdobył nagrodę w Bełchatowie.Win.

"Twoja stara. Baśń" to szczery, amatorski projekt. Kosztował w sumie pewnie z 5 tysięcy złotych, nie oczekuję, że się zwróci choćby złotówka - to moja inwestycja w przyszłość. Tym filmem podnoszę jedynie rękę na lekcji, jak mnie pan nauczyciel weźmie do odpowiedzi to zobaczycie. A jak nie - i tak zrobimy TSB2. Zaprosiłem do przygody Grześka Halamę, mamy dużo więcej Przyjaciół niż rok temu, jeszcze większy dystans do siebie i 30 kg mniej. WIN KUŹWA :)

A, i koniecznie to obejrzyjcie:


ToSięWytnie.pl na premierze "Twojej starej. Baśni"   

 Jadę pisać TSB2. Win :)

wtorek, 5 czerwca 2012

"Nie idźcie na ten film" (przedruk z magazynu Łogo, 06/12)


W grafomańskiej, seksistowskiej i nieco nieobliczalnej komedii Łukasza Jedenastego reżysera gra scenarzysta i na odwrót. Piotr Szwedes, odtwórca głównej roli, gra Gniewka - syna mazurskiego rybaka - nie gra w tym filmie, gdyż chciał dostać za swoją rolę pieniądze, a te skończyły się ponoć 2 dni przed pierwszym dniem zdjęciowym.


Film zaczyna się od najgorszych parodii reklam jakie powstały i wydaje się, że powstały tylko po to, aby wkurzyć widza na dzień dobry. Niesmaczna tematyka (hemoroidy, seks, alkohol, hajs i przemoc) sprawiły, że musiałam wyprosić z kina swoją babcię, którą zabrałam do kina bo co z nią miałam zrobić? 

XV-wieczna Polska, mazurska wioska rybacka, a w niej Gniewko – niesforny obibok, któremu ciągle przytrafia się coś złego. Albo ucieka przed królewskim rycerzami, albo szuka kwiatu paproci dla czarodzieja, albo wychodzi za karczmę uprawiać seks z elficą. Młody nieudacznik zostaje oskarżony o zamordowanie dwóch rycerzy. Karą ma być "wyszukana egzekucja" i spalenie lokalnej wioski. Gniewko postanawia sam załatwić sprawę, a przy okazji dowiedzieć się czegoś na temat swojej przeszłości i tajemniczego znamienia na lewym przedramieniu.

W filmie "Heniek" dla odmiany tego nie było to mi się bardziej podobało. W ogóle najlepsze filmy offowe to kręcił Matwiejczyk dawno temu, ale nie dał rady, więc pewnie Szwedes, znany z niby kulinarnego show Gotuj ze Szwedenem, też nie da rady. W filmie Jedenastego zabrakło mi tego co było w "Heńku", tej szczerości, prostoty historii, no i aktorzy grają jak amatorzy.

Podróż bohatera to ciąg absurdalnych zdarzeń, które czerpią z podań, legend i – jak widać – bogatej wyobraźni twórcy. Na gościńcu chłopak spotyka Czerwonego Kapturka, Smoka Wawelskiego, Robina Hooda, piękną Zosieńkę, leśne stwory, Shakirę i dealera narkotyków, który specjalizuje się nie tylko w konopiach, ale też w zwierzęcych wydzielinach dobrych zawsze i na wszystko.  Na dokładkę dialogi o wyrywaniu i obracaniu dupeczek. Wszystko w atmosferze kuriozalnego humoru, który polega na obśmiewaniu srania i sikania w środku lasu i gwałtu jako gry wstępnej w relacji smoka-wegetarianina i pewnej szlachcianki.

W filmie "Rambo" dla odmiany było wszystko a nawet więcej. A w filmie "Obywatel Kane" z kolei nie grała Angelina Jolie, czyli tak samo źle jak u Jedenastego.

Słynny reżyser filmów "Testosteron" i "Lejdis" tak zareagował na zaproszenie na seans:

 
Nie wiadomo czy reżyser "Twojej starej" wysłuchał dobrej rady starszego kolegi ale trzymamy kciuki za pana Andrzeja, żeby mecz zobaczył chociaż w jakiejś knajpie.

Podsumowując: nie idźcie na ten film, ja byłam, poszłam i po filmie wyszłam, nie mniej jednak daję ekipie kredyt zaufania, bo jestem hojna z urzędu. Łukasz Figielski kręci podobno 2 część, czyli film odniósł sukces przed premierą - być może ma to związek z nagrodą na festiwalu Nakręceni w Bełchatowie, nie wiadomo. czekam na drugą część na temat której napiszę jeszcze bardziej zajebistą reckę, ohh yea, aż mi pójdzie "Krew z nosa".

Joanna Figielska
magazyn Łogo

cytaty kursywą :D

niedziela, 13 maja 2012

MAMY TO, KUŹWA!!! :)))


Nananananana! Hahahahahaha! Nagrywara właśnie skończyła wypalać ostatecznego mastera do "Twojej starej. Baśni". Pracę nad filmem skończyliśmy wczoraj z Jankiem i Wojtkiem, udźwiękawiając scenę pożaru rybackiej osady Przerośl (w dwie godziny po tym jak dostałem wyrenderowane sceny od Adriana i Michała, rok robią a zrobią, dobre chłopaki;). I tak, kuźwa, mamy to! Kochana Ekipo, jesteście kurwa zajebiści, i każda Wasza godzina na planie i poza nim miała ostatecznie kolosalny wpływ na efekt końcowy. Więc - cóż - dziękówa :D

Można otwierać szampany lub browary, ale dzisiaj tylko po jednej lampce / butelce, bo zrobić film, pomimo ogromu pracy (czego na ekranie i tak nie widać poprzez niedołężność aktorską głównego bohatera, ale to na marginesie) to 1/3 sukcesu. 1/3 leży w rękach przemiłych dziewczyn: Justyny i Gosi, które zajmują się dystrybucją naszego dzieła, no a  do pełni szczęścia potrzebni są widzowie.

Zobaczcie zwiastun i szturmem na kina. Pytajcie w lokalnych kinach o to - poczują, że można na tym zarobić to sami do nas przyjdą ;) A jak film zarobi to druga część rzuci na cyce i cegłówką w potylicę!


Jakby komuś mało było "włochatej małpy" to krótki wywiad, który dawno temu zrobiła ze mną koleżanka Sylwia, a o którym zupełnie zapomniałem. Co mówię - nie ważne, gdyż przekaz prawdziwy nadaję alfabetem morsa poprzez machanie trampkiem.  


Fragment, którego nie będzie na video (szloch Wolińskiej zagłuszał moje wypowiedzi;), bo nie, ale to w sumie ważne:

Sylwia: Skąd imię głównego bohatera?
Sheben: Eugeniusz. To imię mojego zmarłego na raka ojca... Chciałem, żeby zagrał komendanta w naszym serialu "Porucznik Marlon", ale nie zdążyliśmy. Film dedykuję Gienkowi, główny bohater nie mógł nazywać się inaczej.


Do zobaczenia w kinach!

Koko koko... You'll never beat the Irish!

Siedzimy przy ognisku, jest ciepła, majowa noc. Nagle przychodzi sms o tajemniczej treści: "koko koko euro spoko". Pomimo braku 3G udało nam się zapoznać z tym dziełem. Na ekranie starsze (by nie rzec: stare, bo nie o to chodzi) śpiewają o piłce nożnej. Inteligenty człowiek wytrzyma góra 17 sekund.


Po powrocie z majówki okazało się, iż to jest nasz - polski - hymn na Euro 2012. Na początku myślałem, że to żart, dwa kolejne dni przecierałem oczy. Nie wypada nawet tego komentować chyba.

Dla porównania spójrzcie na hymn reprezentacji Irlandii. Delikatnie przerobiony folkowy klasyk Rocky Road To Dublin i dodany wojowniczy zaśpiew You'll never beat the Irish, do tego zamiast zespołu starszych dziwnie ubranych pań - banda przystojnych, dobrze śpiewających irlandzkich piłkarzy.


Irlandczycy mieli więcej szczęścia w losowaniu grup i trafili na Włochy, Hiszpanię i Chorwację, nie muszą się więc martwić o wejście do ćwierćfinału, przyjadę i dadzą z siebie wszystko... No i - kto wie, nigdy nie pokonasz Irlandczyków!


piątek, 20 kwietnia 2012

Film z momentami i golizną z filmów

To było prawie jak rytuał. Starzy wychodzili, zamykałem drzwi na klucz, odpalałem odtwarzacz VHS (moja kochana Mama miała kupić w NRD magnetowid.. przywiozła odtwarzacz, więc moje szanse na zostanie drugim Spielbergiem zostały już wtedy ograniczone do zera; na pocieszenie dostałem wpiździec haribo), wyciągałem z szafki "Nagi instynkt" (nie tam jakieś niemieckie erotyki, nic z tych rzeczy), przewijałem do kultowej sceny z Sharon Stone (nigdy nie można było zostawić kasety na momencie, ze względu na ryzyko przypału). Miałem tak z wieloma filmami,  i prawie każdy z moich kolegów tak miał.. Rekordzista - Łukasz O. - przyznał, że oglądał tę scenę ponad 200 razy, aż najzwyczajniej w świecie zniszczył taśmę.


Coś w tym musi być, że oo 15 latach jedyne co pamiętamy z filmu "Porucznik Kwiatkowski" to piersi Renaty Dancewicz, z "Kingsajzu" - Jacka Chmielnika skaczącego po nagiej Kasi Figurze, z "Czterech pancernych" - Poli Raksy twarz, etc.


Wyobraźcie sobie, że ktoś, dla własnej i ludu uciechy, wziął te wszystkie VHS'y, poprzewijał, pozgrywał, pomontował i wrzucił do sieci w postaci 35-minutowej kompilacji. Film umieszczony jest na serwisie z filmami dla dorosłych, jednak sam w sobie nie zawiera pornografii - są to, bądź co bądź, fragmenty klasycznych kinowych filmów. Nie przestraszcie się - na dzień dobry wita nas brutalna scena z filmu Mike'a Leigh, ale później jest generalnie łagodniej:


Najgorzej jak człowiek siedział, jadł jakiś budyń i oglądał ze starymi "film po dzienniku", kiedy nagle parka na ekranie zaczynała radośnie baraszkować. Na was też rodzice patrzyli się na nas jak na zboczeńców, oczekując odwrócenia wzroku, lub - co najbardziej żenujące chyba - odwracając uwagę rozmową? Na ekranie zaczyna się sapanie, nagle matka pyta czy lekcje odrobione. Marlon Brando niezbyt romantycznie obchodzi się z Marią Schneider w "Ostatnim tangu w Paryżu", ojciec wyjeżdża nagle z tekstem, że chomik zdechł, bo przegryzł kabel od tostera. To było gorsze niż rzucanie kapciem w ścianę, gdy człowiek się zapomniał i zaczynał zbyt głośno wyć do Księżyca. Jak w telewizji jeden koleś rozwalał drugiemu łeb rodzice niewzruszenie żuli kotlet schabowy, panierowany, wiadomo. Tabu. Ale nie o tym chciałem...

Oczywistym jest, że momenty wyrwane z kontekstu, na żywca wycięte z ram scenariusza, całkowicie tracą swój pierwotny sens - stają się się marnej jakości filmami erotycznymi, na które warto rzucić okiem dla klimatu, no i z sentymentu.

czwartek, 15 marca 2012

Don't hate me, czyli o hejtingu

Tydzień temu udzieliłem w programie "Baloony Show" (ToSięWytnie.pl ma szczególny dar wymyślania tytułów, przez które potem ciężko podesłać linka mamie lub cioci Krysi) wywiadu. W freestyle'owej rozmowie z jednym z najmroczniejszych reporterów społecznych - Konstantym Kwasem - poruszyliśmy między innymi temat tzw. hejtingu, czyli internetowej "mowy nienawiści".


Z internetową agresją pierwszy raz spotkałem się na krótko po podłączeniu pierwszego modemu w 1997 roku. Pierwsze mailowe listy dyskusyjne kipiały od testosteronu. I to o jakie niebanalne sprawy ludzie przerzucali się fuckami, shitami, a potem, już na polskich grupach, kurwami, złodziejami i ignorantami: czy lepszy jest Oldfield czy Belew?; czy lepszy Canon czy Nikon (do zdjęć Nikon, do filmów Canon - przyp. red.)?; do tego nieśmiertelna wojna Krakusów i Warszawki; Warszawiaków i Warszawki wspomnianej, zwanej dalej Słoikami; Prawdziwych Warszawiaków (co najmniej 3 pokolenia wstecz i dziadek musiał zginąć w powstaniu) i Przyjezdnych (dziadkowie tych wieśniaków zdradziecko przeżyli powstanie), etc.

Był to, i nadal jest, hejting ogólnonarodowy. Wraz z YouTube'em i ogólnie z rozwojem wizualnej strony Internetu (w końcu można pokazać ryja, a nie tylko nick na forum) nastała zupełnie nowa era cyberagresji - sfrustrowana ogólną chujowością świata młodzież zaczęła masowo produkować komentarze, wyładowując w nich swój żal, rozczarowanie, próbując "dokopać" tym, którym coś się udało, poza zabiciem 13 dzików w World of Warcraft i wyciśnięciem porannego pryszcza na dupie. Najwięcej radochy z czytania zapewniały mi pogróżki, że ktoś mnie zabije tak jak ja kota w jednym z odcinków "Gotuj z Shebenem", oraz te o tym, że dzieci w Etiopii głodują a ja jedzenie marnuję.

Jednak hejterskie komentarze zdarzały się rzadko, przez 5 lat uzbierałoby się może z kilkadziesiąt. Do czasu, gdy wystąpiłem gościnnie jako prowadzący program Upd@ate w ToSięWytnie.pl.

Pomysł był prosty - wkręcić dzieciaki, że ich ulubiony prowadzący Dakann odchodzi z programu i zastąpi go nowy prowadzący. Przylazłem na kacu do studia, przeczytałem z promptera to, co Dakann napisał (stąd w ogóle zajawka, że prowadzący nie lubi swojej roboty na dzień dobry). I poszło. Łukasz Skalik ostrzegał, że będzie grubo, ale nie wiedziałem, że aż tak. Prawie 1000 komentarzy, w tym min. 90% to czysta agresja. Przy okazji tej negatywnej promocji program zrobił 377 tys. wyświetleń. Jak ktoś ma ochotę: Upd@te 232.


Paradoksalnie najłatwiej zdystansować się do tych najbardziej wulgarnych, bo one praktycznie nie mają odniesienia do tego, co robisz. Pośmieją się z ciebie, że jesteś "grubą świnią", "zarośniętą małpą", "pipą" i poczują się dzięki temu lepsi. Potem ci sami, po obejrzeniu czegoś innego, lub nawet tego samego, ale w innym nastroju, piszą "sheben git", "daje rady", "wróc do update'a". I ci też są od razu hejtowani za to. Nieskończona rzeka gówna. Ale z czasem się na to uodparniasz.


Poza wulgarnymi komentarzami na temat mojej fryzury, ubioru, nadwagi, zachowania, preferencji seksualnych, pojawiają się takie, które które naprawdę mnie irytują. Nie znoszę, gdy ktoś próbuje oceniać merytoryczną jakość mojego "dzieła" nie oglądając go. Mam ochotę każdą taką osobę zepchnąć kijem z mostu, wyłowić, zgwałcić analnie wędzoną makrelą i spalić na stosie śpiewając piosenki Krzysztofa Daukszewicza. Nie ma opcji, nie godzę się na to. Nie widziałeś - nie pierdol!  Sam też nie oceniam filmów jak nie widziałem. Tzn. oceniam, ale nie dzielę się z nikim swoją oceną, po prostu nie idę do kina, nie oglądam. Nie podoba mi się Julia Roberts - zmieniam kanał. Wkurza mnie Kamil Du. - przerzucam na Jarosława Gu.

W czasach Facebooka hejterzy nie kryją się za wymyślnymi (bo z Tolkiena, z filmu lub gry) nickami, ale firmują wszystkie swoje wypowiedzi własną twarzą, imieniem i nazwiskiem. Gdyby człowiek się nudził, można po kolei - ku zdziwieniu wielkiemu autora tekstu - zgłosić do prokuratury popełnienie przestępstwa. Ale - jak pokazuje życie - to nie jest dobra droga. Widać, ludzie nadal nie lubią kapusiów.

Czy rzeczywiście polska młodzież jest szczególnie wypaczona, zawistna i skłonna do bardzo ostrego krytykowania, czy jest to światowy trend?  A może to polityka portali, dla których nie jest ważny ani content, ani cel, w jakim użytkownik wszedł na stronę, ale "kliknięcie", odsłona reklamy? Jakby nie patrzeć, nie ma nic za darmo, nawet w internecie.

Kończąc, zostawię was z kawałkiem, z którego zaczerpnąłem tytuł.Don't hate me 'cause ja fajny jestem ;)




wtorek, 13 marca 2012

Rude, rude, rude.. epilog.

... a może po prostu chodzi o to, że akurat te wybrane rude są piękne? Bo na mieście to różnie z tymi "rudymi" bywa. Jeździcie komunikacją miejską? W większości są to stare baby, które akurat "rudością" postanowiły przykryć siwiznę, dużo jest zaniedbanych dwudziestoparolatek z tłustawym, ale rudym, owłosieniem głowy. No i zostaje pewnie max. 5% od których nie można oderwać wzroku. Czyli identycznie jak z każdym innym kolorem włosów (*).

Napisałem najprawdopodobniej najgłupszą notkę świata tylko po to, by czymś umotywować to, co widać poniżej <3 :)


 




































 


A, i pamiętajcie:


* testowano organoleptycznie.