W karcie dosłownie wszystko, od hot-dogów wg. przepisu cioci Marioli, poprzez kebab a'la bigos, wegetariańskie kotlety schabowe, różne rodzaje sałatek, aż po wyszukane mięsiwa typu stek z polędwicy argentyńskiej.
Od razu zamawiacie jak leci: przystawkę, zupę (koniecznie żurek w chlebku), drugie danie, deser (szarlotka z lodami, ew. z "bitą śmietaną") i kawę. Niby pusty lokal powinien wam dać do myślenia, ale głód to zły doradca, więc czekacie. Na szczęście jedzenie pojawia się szybko. Przystawka jest OK, co prawda miał być camembert z żurawiną, ale turka z dżemem też człowiek wszamie jak jest głodny.
Zupa ładnie pachnie, choć jest słona jak diabli, wskutek odparowywania wody podczas ciągłego odgrzewania. Sprytniejsi kucharze nie solą zup w ogóle, bo po co, skoro na stole stoi solniczka i "magia"?
Na "drugie" trzeba poczekać, ale głód już z grubsza zaspokojony, więc możecie się delektować coca-colą po 5 zł za 0,2 litra.
Kawa i szarlotka już czekają na barze. Nie wiem, może kierowcy tirów lubią opitolić słodkie co nieco pomiędzy zupą a kotletem ale normalnie ludzie - nie. Więc kawa stygnie a ciastko nasiąka rozpływającą się "bitą śmietaną" z puszki.
Mija pół godziny, oczywiście wypijacie kawę i zjadacie ciacho, z nudów. Nagle wjeżdża "stek", czyli ubity tłuczkiem, przyprawiony do granic pochodnymi vegety, dowolnie wybrany kawałek mięsa, podany z górą frytek i koniecznie "zestawem surówek". Kto jadł - ten wie - że takiego "steku" nie da się ukroić bez piły łańcuchowej, a z pogryźć go może jedynie niezłej klasy glebogryzarka. Frytki pławią się w starym tłuszczu, surówka jest OK, choć przydałby się jakikolwiek sos.
Polak zapłacił - Polak zje. Co z tego, że miało być "jak u mamy", a jest "jak w barze"? Potęga przydrożnej reklamy...
Pomyślałem sobie, że muszą istnieć ludzie, którzy takie jedzenie lubią. Inaczej te wszystkie "U Zosi", "Jadzia", "Bar Tadeusz", "Chamskie sadło", itd. dawno by zwinęły interes, skoro w sieciowym fast-foodzie jest rzeczywiście szybko, czysto, i nikt nas nie mami domowym smakiem. Nie wspominając o hot-dogach na praktycznie każdej stacji benzynowej.
I właśnie z myślą o fanach domowego żarcia "jak u barze" sporządziłem poniższą listę jedenastu kulinarnych przykazań, dzięki którym przydrożni "restauratorzy" będą mogli jeszcze lepiej dostosować menu do potrzeb wymagających koneserów.
XI PRZYKAZAŃ PRZYDROŻNEJ RESTAURACJI:
1. Mikrofalówka twoją przyjaciółką jest (dobrze ją mieć w znajomych na fejsie). Klienta stresuje dźwięk "ping" oznaczający koniec podgrzewania, więc pamiętajmy o wyciszeniu sprzętu.
2. Jak coś jest grillowane to znaczy że ma być lepkie, zimne i mokre. Ślady po ruszcie malujemy kawałkiem opalonego w ognisku patyka, który zapewnia także apetyczny aromat dymu.
3. Wszelkie napoje rozcieńczamy kranówką w stosunku min. 1:2.
4. Nie żałujemy kartofla! Frytki, purée, talarki - ziemnior musi być, najlepiej w formie pokaźnego kopca. Niestety nie da się rozcieńczyć kartofla, chyba że robimy placki ziemniaczane (ubytki w smaku maskujemy aromatem kartoflanym, tzw. kartoflarczanem irgidu). Polak lubi ziemniaki.
5. W przypadku najpopularniejszej potrawy - schaboszczaka - panierkę z bułki tartej nadziewamy dla smaku plasterkiem mięsa. Im cieńszy, tym bardziej subtelny w smaku, więc pamiętajmy o vegecie.
6. Jeśli już używacie sosów do surówek to w grę wchodzą tylko gotowce w proszku, oczywiście jedno opakowanie na pół tony kapusty, ubytki w smaku uzupełnia się solą. Dla koloru dosypujemy wiórków marchewkowych lub opiłków czerwonej papryki.
7. Kibel musi być płatny, bez rozróżniana cennika na siku i kupę, bo 99% potrzeb to siku. Możemy spokojnie zarobić dodatkowe 2 zł na każdym litrze sprzedanego napoju. A pamiętajmy, że połowa z tego to woda z naszego kranu. Czysty biznes.
8. W karcie musi być wszystko. Jak czegoś nie ma - dopisujemy markerem, że jest. Carpaccio z polędwicy z parmezanem i rukolą? Pyk, jest. Jak to się robi pomyślimy jak klient zamówi. Zawsze może NAGLE zabraknąć jakiegoś strategicznego składnika.
10. Między zupą a "drugim" robimy długą przerwę, oferując co rusz coś do picia. Im więcej soli w zupie tym więcej napojów sprzedamy.
11. Bierzemy dopłatę za posypanie pizzy oregano. Oregano jest gratis, kosztuje tylko usługa - 1zł. Pizza Dominium od lat robi na tym złoty interes.
Powyższe zasady, choć stworzone z myślą o "małej gastronomii", z powodzeniem stosowane są również przez duże sieciowe (i nie) fast- i slow-foody. Zgodnie z zasadą, że głodny zeżre wszystko...
Smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz