sobota, 21 stycznia 2012

Głodny zeżre wszystko

Pokonując jakąkolwiek trasę "poza miasto", widzicie te jakże kuszące slogany: OBIADY DOMOWE, JAK U MAMYSWOJSKIE JADŁO, itd. Oczywiście jesteście bardzo głodni, ostatni McDonald's był pod Markami, a do tego w Łomży daleka droga. Dodajmy do tego chwytliwe hasło i samochód praktycznie sam skręca do przydrożnego baru, nazwanego (chyba dla żartu) "restauracją", "oberżą" lub "zajazdem".

W karcie dosłownie wszystko, od hot-dogów wg. przepisu cioci Marioli, poprzez kebab a'la bigos, wegetariańskie kotlety schabowe, różne rodzaje sałatek, aż po wyszukane mięsiwa typu stek z polędwicy argentyńskiej.

Od razu zamawiacie jak leci: przystawkę, zupę (koniecznie żurek w chlebku), drugie danie, deser (szarlotka z lodami, ew. z "bitą śmietaną") i kawę. Niby pusty lokal powinien wam dać do myślenia, ale głód to zły doradca, więc czekacie. Na szczęście jedzenie pojawia się szybko. Przystawka jest OK, co prawda miał być camembert z żurawiną, ale turka z dżemem też człowiek wszamie jak jest głodny.

Zupa ładnie pachnie, choć jest słona jak diabli, wskutek odparowywania wody podczas ciągłego odgrzewania. Sprytniejsi kucharze nie solą zup w ogóle, bo po co, skoro na stole stoi solniczka i "magia"?

Na "drugie" trzeba poczekać, ale głód już z grubsza zaspokojony, więc możecie się delektować coca-colą po 5 zł za 0,2 litra.

Kawa i szarlotka już czekają na barze. Nie wiem, może kierowcy tirów lubią opitolić słodkie co nieco pomiędzy zupą a kotletem ale normalnie ludzie - nie. Więc kawa stygnie a ciastko nasiąka rozpływającą się "bitą śmietaną" z puszki.

Mija pół godziny, oczywiście wypijacie kawę i zjadacie ciacho, z nudów. Nagle wjeżdża "stek", czyli ubity tłuczkiem, przyprawiony do granic pochodnymi vegety, dowolnie wybrany kawałek mięsa, podany z górą frytek i koniecznie "zestawem surówek". Kto jadł - ten wie - że takiego "steku" nie da się ukroić bez piły łańcuchowej, a z pogryźć go może jedynie niezłej klasy glebogryzarka. Frytki pławią się w starym tłuszczu, surówka jest OK, choć przydałby się jakikolwiek sos.

Polak zapłacił - Polak zje. Co z tego, że miało być "jak u mamy", a jest "jak w barze"? Potęga przydrożnej reklamy...

Pomyślałem sobie, że muszą istnieć ludzie, którzy takie jedzenie lubią. Inaczej te wszystkie "U Zosi", "Jadzia", "Bar Tadeusz", "Chamskie sadło",  itd. dawno by zwinęły interes, skoro w sieciowym fast-foodzie jest rzeczywiście szybko, czysto, i nikt nas nie mami domowym smakiem. Nie wspominając o hot-dogach na praktycznie każdej stacji benzynowej.

I właśnie z myślą o fanach domowego żarcia "jak u barze" sporządziłem poniższą listę jedenastu kulinarnych przykazań, dzięki którym przydrożni "restauratorzy" będą mogli jeszcze lepiej dostosować menu do potrzeb wymagających koneserów.

XI PRZYKAZAŃ PRZYDROŻNEJ RESTAURACJI:

1. Mikrofalówka twoją przyjaciółką jest (dobrze ją mieć w znajomych na fejsie). Klienta stresuje dźwięk "ping" oznaczający koniec podgrzewania, więc pamiętajmy o wyciszeniu sprzętu.

2. Jak coś jest grillowane to znaczy że ma być lepkie, zimne i mokre. Ślady po ruszcie malujemy kawałkiem opalonego w ognisku patyka, który zapewnia także apetyczny aromat dymu.

3. Wszelkie napoje rozcieńczamy kranówką w stosunku min. 1:2.

4. Nie żałujemy kartofla! Frytki, purée, talarki - ziemnior musi być, najlepiej w formie pokaźnego kopca. Niestety nie da się rozcieńczyć kartofla, chyba że robimy placki ziemniaczane (ubytki w smaku maskujemy aromatem kartoflanym, tzw. kartoflarczanem irgidu). Polak lubi ziemniaki.

5. W przypadku najpopularniejszej potrawy - schaboszczaka - panierkę z bułki tartej nadziewamy dla smaku plasterkiem mięsa. Im cieńszy, tym bardziej subtelny w smaku, więc pamiętajmy o vegecie.

6. Jeśli już używacie sosów do surówek to w grę wchodzą tylko gotowce w proszku, oczywiście jedno opakowanie na pół tony kapusty, ubytki w smaku uzupełnia się solą. Dla koloru dosypujemy wiórków marchewkowych lub opiłków czerwonej papryki.

7. Kibel musi być płatny,  bez rozróżniana cennika na siku i kupę, bo 99% potrzeb to siku. Możemy spokojnie zarobić dodatkowe 2 zł na każdym litrze sprzedanego napoju. A pamiętajmy, że połowa z tego to woda z naszego kranu. Czysty biznes.

8. W karcie musi być wszystko. Jak czegoś nie ma - dopisujemy markerem, że jest. Carpaccio z polędwicy z parmezanem i rukolą? Pyk, jest. Jak to się robi pomyślimy jak klient zamówi. Zawsze może NAGLE zabraknąć jakiegoś strategicznego składnika.




9. Używaj słowa "a'la", nikt nie wie co ono znaczy, ale klienci je lubią. "Makrela a'la łosoś", "Hot-dog a'la kebab", "Ryż a'la kawior", itd. Do dań z "a'lą" można spokojnie doliczać 2-3 zł.

10. Między zupą a "drugim" robimy długą przerwę, oferując co rusz coś do picia. Im więcej soli w zupie tym więcej napojów sprzedamy.

11. Bierzemy dopłatę za posypanie pizzy oregano. Oregano jest gratis, kosztuje tylko usługa - 1zł. Pizza Dominium od lat robi na tym złoty interes.

Powyższe zasady, choć stworzone z myślą o "małej gastronomii", z powodzeniem stosowane są również przez duże sieciowe (i nie) fast- i slow-foody. Zgodnie z zasadą, że głodny zeżre wszystko...

Smacznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz