środa, 25 stycznia 2012

Zbigniew Hołdys nie żyje!

,, wczoraj
w późnych godzinach wieczornych
bez wanny i ogórka
pękło serce artysty
w postaci profilu na fejsie.

Zacząłem poezją, gdyż trochę żal mi pana Hołdysa. Biedny, styrany przez ludowe władze III RP, emerytowany muzyk na zasiłku z ZAIKS-u postanowił być kapłanem ACTA w Polsce. I nagle zostawili go wszyscy, absolutnie, nawet jego największy fan - mój rodzony brat.

A dzisiaj rano przyszedł smutny i radosny zarazem SMS: "charlie down".



Nic dziwnego, że po operacji "Blitzkrieg" major Hołdys (formalnie podaje się za generała, ale sprawdziliśmy - gwiazdki i belki na pagonach były zrobione z folijki po czekoladzie, prawdopodobnie po truskawkowej milce) poległ. Mógł sobie przestrzelić honorowo policzek, mógł rzucić się z samej góry sceny w Operze Leśnej w Sopocie, ale nie - wybrał bohaterską śmierć, niczym perfekcyjny samuraj. Pożegnalny list pozostawił na tweeterze:





W jednej chwili jego marzenia, by stać się Erikiem Claptonem i mieć w chuj kasy legły w gruzach. Już wcześniej bywało źle - a to mały Tytus Hołdys nie chciał współpracować i nie wypadał przez okno, a to ojciec nie chciał mu umrzeć wtedy, kiedy pan Zbigniew był na topie (okolice '81, Hołdys pewnie do końca do ostatnich życia ojca mu tego nie wybaczył)...



A już był blisko dobrej dezycji:





W końcu przepadło też najnowsze marzenie pana Hołdysa - być młodziutką, śliczną gwiazdką z fajnymi cyckami Lane Del Ray. I niezłym głosem, chociaż ci, którzy słyszeli na żywo mówią krótko: nie-e.

Nawet syn sprzedaje Rejbany, jest bieda: Hołdys sprzedaje Ray Bany za 5 tysięcy

Jak teraz biedny znajdzie korki u mnie w bloku pociemaku?

 Jest bieda, jest...

Oczywiście powyższy tekst traktujcie wyłącznie jako literacką fikcję, nazwiska zostały zmienione a fakty ponaciągane do granic. Ale jest wojna to wolno więcej. Emotikonek nie ma, ale liczę, że inteligentniejsi bez trudu złapią, gdzie były.

płk. Sheben

1 komentarz:

  1. Eeeeee… Raczej nie. Sam Pan wszak napisał, że pan Hołdys, jako w pewnym sensie muzyk, już dawno się skończył („- Przepraszam, w jakim sensie? - W pewnym. - Dziękuję.”). Jego wizerunek był w stanie zaniku i jak się przez niego patrzyło pod światło, to widać było Warszawę. Nijak, tak cienkim wizerunkiem nie da się popełnić samobójstwa. No, ewentualnie, od biedy, najwyżej można się pochlastać jak „tempą żyletkom”. Zatem nie chodzi tu o śmierć, ale wręcz przeciwnie, o narodziny. Umarł cienki muzyk! Niech żyje gruby prowokator! Przecież, gdyby nie jego wypowiedź o ACTA, nikt by się panem Hołdysem nie zainteresował. Lis by go nie zaprosił do swej nory. W tokuefemie by z nim nie pogadali. Gazeta by go nie cytowała. Nie miałby szans na główną na Demotywatorach. A wszak już starożytni piarowcy twierdzili, że „nie ważne co o tobie mówią, ważne żeby nie przeinaczali nazwiska”. Widno pan Zbyszek postanowił wykorzystać tą mądrość ludową. A skoro nie mógł figurować na lodzie. Nikt nie chciał z nim tańczyć i tylko od wielkiego dzwonu zapraszali go na kawę czy herbatę, to postanowił rzucić się na odbezpieczony granat i zostać męczennikiem nowego porządku świata. Pal sześć, że dzisiaj psy, koty czy innego zwierza na nim wieszają. Historię piszą zwycięzcy. Na jej kartach, pan Zbyszek, otrzyma należyte miejsce ostatniego sprawiedliwego, bohatera ludzkości i obrońcy uciśnionych artystów. Wszystko jest OK.

    OdpowiedzUsuń